Mały powrót po wielkiej przerwie :) Minęło kilka miesięcy, a w tym wakacje, gdzie mój czas był podzielony między spotkania z przyjaciółmi, wyjazdy i walkę z upałem - na pieczenie nie miałam za bardzo ochoty i siły. Minęło lato, przyszła jesień i całkowita niemoc pieczeniowa. Ani nie miałam smaku, ani siły, a potem doszły mdłości i ogólne osłabienie :)
Teraz na szczęście powoli wracam do formy, nie wiem na jak długo, ale póki będę się mieściła z brzuchem w kuchni, a ręce nie będą mi puchły przy trzymaniu miksera, widzę niejako przyszłość dla tego bloga. Przynajmniej do czerwca :)
Wczoraj, w piękną leniwą sobotę zasiedliśmy do oglądania trzeciego odcinka Sherlocka, ale naszła mnie nieprzeparta ochota na budyń. Ale nie taki z torebki, tylko taki samodzielny, najlepszy z żółtkami. Popędziłam do kuchni, gdzie w ciągu 15 minut przygotowałam
ten budyń, wrzucając do środka jeszcze pokrojone krówki i sobota nabrała innego smaku. Przepis ma jednak to do siebie, że zostają po nim białka - z podwójnej porcji nawet cztery, no i dzisiaj musiałam coś z nich zorganizować, żeby się nie zmarnowały.
Pavlova podejście pierwsze. Nie ufam bezom :) Boję się ich trochę, że je przepalę, przesuszę czy w ogóle nic się z nimi nie stanie. Ale cóż - trzeba było chwycić byka za rogi. Przepis na cztery sztuki
mini Pavlovej poniżej.